Niby nic,a tak „to” się zaczęło. Początki podjęcia decyzji o budowie szkoły w Ghanie.

Marzec, 2012 rok.

Zapowiadało się niewinnie. Umówiłam się z Robertem – Prezesem Fundacji Dzieci Afryki. Spotkaliśmy się wtedy drugi raz w życiu. Miejsce nie należało do klimatycznych – pizzeria w centrum handlowym. Nie miało to jednak dla nas znaczenia. Nie mieliśmy w planach cieszyć się klimatem miejsca tylko omówić moją rolę i zadania w Fundacji Dzieci Afryki, w której działałam jako wolontariuszka od zaledwie kilku miesięcy.

Pomiędzy licznymi tematami pojawiło się takie zadanie:

– Spotkałem w Choszcznie Misjonarza z Ghany, który wskazał mi potrzebę budowy szkoły w wiosce…

– Budowy szkoły w Ghanie?! – powtórzyłam z niedowierzaniem.

Gdy to usłyszałam fala gorąca przeszła przez moje ciało. Czy jedno zdanie może być inspiracją i wskazaniem drogi do realizacji marzenia? Pomimo tego, że nie była to sugestia i propozycja zadania dla mnie – to tak właśnie ją odebrałam. Po cichu zastanawiałam się czy to już ten moment bym wyjechała, podjęła się koordynacji tego zadania i pomagała budować szkołę? Myśli kotłowały mi się jedna za drugą. Nie dowierzałam w to co słyszę. Wiedziałam jednak, że byłoby to coś fantastycznego co można zrobić i mogłaby przynieść niezwykłe rezultaty.

Na tamten moment widziałam swoją rolę jako pomocnika i koordynatora niektórych zadań. Pomyślałam, że mogłabym pojechać z kimś z Fundacji (wiedziałam, że Paweł i Robert co roku jeżdżą na czarny ląd) więc gdybyśmy realizowali ten pomysł, mogłabym pojechać razem z nimi.

– Jeżeli jest taka potrzeba, to zróbmy to! Ja bym się mogła w niego zaangażować. Mogłabym również pomagać w budowie. Nosić cegły, pomagać w powstawaniu ścian. Chętnie się zaangażuje. W międzyczasie prowadziłam zajęcia animacyjne dla chętnych dzieci. Zróbmy to. Tak, tak, tak! Już to widzę. 

Jak znam siebie nadmiernie gestykulowałam. Głos pewnie był podniesiony, a gałki oczne zwiększyły też swoją objętość.

– Zorganizowalibyśmy zbiórkę w Polsce, a potem pojechalibyśmy pomóc w budowie i zainspirować do edukacji. Musielibyśmy również zaangażować  mieszkańców. – kontynuowałam mówienie planów, które rodziły mi się w głowie z przędnością światła.

– Chciałbym abyśmy to zrobili, ale to duży projekt… Nie mamy teraz ani zasobów ani możliwości. Paweł też zapalił się do tego pomysłu, ale teraz nie damy rady. – dodał Robert zanim ja zdążałam się rozkręcać z wypowiadaniem myśli, które napływały mi do głowy niczym tsunami.

Ucieszyłam się, że dodał to ostatnie zdanie. Pomimo, że nie znałam jeszcze Pawła (czyli drugiego założyciela Fundacji) to wiedziałam, że jest troszkę postrzelony i spontaniczny. Charakterem zbliżony do mnie. Robert, z tego co go na poznałam, był zdecydowanie bardziej rozważny. Zanim coś zrobił wolał przemyśleć. Lubi słowa „spokojnie, nie ma się co spieszyć, poczekajmy”. Z perspektywy wiem, że było w tym oczywiście wiele prawdy, ale jednocześnie zderzenie naszych różnych spojrzeń na to samo wyzwanie mogło powodować, że: gdy Robert zdecyduje się na podjęcie wyzwania, ja już dawno stracę do niego zapał, z kolei kiedy ja będę najbardziej napalona i zdolna do zarywania nocy by zacząć działać będę słyszała „musimy poczekać”. Każde z nas miałoby dobre intencje, ale inną energię. Każdy z nas chciałby w konsekwencji osiągnąć cel, ale nasze drogi wiłyby się niczym serpentyny, a punktów wspólnych byłoby niewiele. Było jednak inaczej i z perspektywy czasu uważam nas i nasze temperamenty za dobry duet.

– Ale… – nie przyjmowałam do wiadomości tak łatwej rezygnacji i odłożenia planu na kiedyś więc zaczęłam dopytywać o szczegóły, bo zorientowałam się, że niesamowicie się zapaliła praktycznie nic nie wiedząc.

– A gdzie dokładnie  mieszka ten Misjonarz, masz do niego jakiś kontakt, długo się znacie? – dopytywałam ze zdwojoną ciekawością.

Zaczynało robić się już późno. W dodatku ja tego dnia nie czułam się najlepiej. Wyjątkowo bolała mnie noga po spacerze. Zaledwie od niedawna poruszałam się bez kul. Po wypadku stopa cały czas mnie bolała. Pomimo rehabilitacji, na którą pędziłam codziennie po pracy, nie widziałam zbyt dużej poprawy mojej kondycji. Smucił mnie też fakt, że ja – wracająca z pracy do domu 11 kilometrów dla przyjemności – jestem w stanie z trudem przeczłapać kilometr, a i tak wiąże się to z bólem.

Dokończyliśmy herbaty i rozeszliśmy się do domów. Czułam, że myśl o szkole już we mnie zakiełkowała i ciężko będzie ją wyplewić. Poza tym, wcale nie chciałam jej wyplewiać, a raczej pielęgnować.

Kilka miesięcy później…

Od: Ania
Do:
Fundacja  Dzieci Afryki
Data: 27 sierpień 2012 o 22:31
Temat: kilka tematów

Robert,

Zaczynam poważnie myśleć o projekcie budowy tej szkoły… Przyznam, że bardzo mnie zainspirowałeś tym pomysłem i tak sobie myślę, że może sama bym się go podjęła… oczywiście z Fundacja, ale zbierałabym sama pieniądze i myślała co tu zrobić by zebrać środki i aby powstała szkoła! Co o tym myślisz?

Pozdrowienia:)

Od: Fundacja  Dzieci Afryki
Do: Ania

Data: 28 sierpień 2012 o 19:32
Temat: Re: kilka tematów

Aniu,

Ja jestem cały na TAK jeśli chodzi o szkołę. Jeżeli jest osoba, która podejmuje się tego zadania to nie ma o czym mówić. Będę trzymał rękę na pulsie no i oczywiście czuje oko i ucho w Ghanie.

Pozdrówka!

Robert

 

Domyślacie się co odpisałam 🙂

I tak się „to” wszystko zaczęło…

Dodaj komentarz