216 kilometrów przygody, czyli z Warszawy na Mazury na dwóch kółkach w 1 dzień – artykuł wyróżniony w konkursie magazynu Rowertour

216 kilometrów przygody w jeden dzień.

2 rowery, 2 sakwy, 2 osoby, ale tylko 1 dzień i ambitny plan przejechania 216 kilometrów z Warszawy na Mazury. Wyczyn czy wypad możliwa dla każdego?

Artykuł „216 kilometrów przygody czyli z Warszawy na Mazury na dwóch kółkach w jeden dzień” otrzymał nagrodę w konkursie Rowertouru w kategorii POLSKA.

Czy faktycznie trzeba mieć świetny sprzęt i nadzwyczajną kondycję by w ciągu jednego dnia przejechać ponad 200 kilometrów? Okazuje się, że niekoniecznie…

Wystarczy 13-sto letni rower górski, nienajgorsza kondycja, dobrze zaplanowana trasa, samo-motywacja i miłe towarzystwo, dzięki któremu pokonywanie kolejnych kilometrów to przyjemność!

Jeszcze do niedawna, przejechanie dystansu ponad 200 kilometrów jednego dnia, wydawało mi się opcją mocno abstrakcyjną. Byłam przekonana, że potrzebny jest świetny, szosowy rower i kondycja sportowca. Postanowiłam jednak przełamać ten stereotyp! Nasz plan był prosty i ambitny zarazem – dojechać w jeden dzień z Warszawy na Mazury pokonując tym samym swój życiowy rekord, czerpać przyjemność z przejechanych kilometrów, obcować z naturą, a jednocześnie przekraczać  własne granice i opuścić swoją strefę komfortu!

Gotowy na wyprawę? Ruszamy w drogę! 

Budzik bezlitośnie dzwoni o 4 rano i daje znać, że czas rozpocząć długą wycieczkę. Przed nami 216 kilometrów przygody. Celem jest dojechanie nad jezioro Leleskie w Elganowie w okolicach Pasymia. Istnieje jeszcze jeden, niesformalizowany cel, o którym nie mówimy – czerpać radość z każdego kilometra nawet jeżeli zmęczenie da we znaki.

Rowery stoją przygotowane do wyzwania. Daleko im do „szosówek” i profesjonalnych rowerów długodystansowych z cienkimi oponami. Oboje mamy górskie bryki. Mój, został spontanicznie kupiony w czasach liceum i poza drobnymi zmianami, nie zmienił się zbyt wiele. Rower Grześka dopiero co przejechał 2300 kilometrów w Norwegii i jeszcze nie zdążył go przywrócić do stanu idealnego. Uznaliśmy jednak, że nie jest to wyznacznikiem by nie podjąć wyzwania.  Teraz! Nie czekając na dobry moment. Wyruszmy na najbliższą sobotę!

Wyprawa na Mazury w jeden dzień była wyzwaniem głównie dla mnie. Grzesiek wielokrotnie zaliczył już taką wycieczkę. Po weekendzie na liczniku przybywało mu blisko 500km ponieważ wracał do warszawy również rowerem!

Kumu w drogę…

Zgodnie z planem wyruszyliśmy o 5 rano. Przemierzaliśmy na dwóch kołkach senne miasto. Słońce leniwie wznosiło się ponad horyzont, a stolica powoli budziła do życia. Codziennie zatłoczone ścieżki rowerowe cały czas świeciły pustkami. Prawdziwy raj do rowerzysty!

Jechało się tak przyjemnie, że nie wiadomo kiedy dojechaliśmy nad Zegrze. Ta trasa była nam doskonale znana ponieważ tak każdego roku rozpoczynamy sezon rowerowy, ale jeszcze nigdy nie jechało mi się nią tak lekko. Wyjazd o świcie pozwolił nam delektować się względnie wyludnionymi ulicami. Zatłoczona w weekendy plaża nad Zegrzem również świeciła pustkami! Tylko łabędzie dotrzymywały nam towarzystwa na krótkim postoju. Co prawda na liczniku było zaledwie 35km, ale świadomość tego, że gdy ludzie jeszcze śpią my mamy już za sobą drugie śniadanie, motywowała do dalszej jazdy.  

Zgodnie z planem trasa miała robić się coraz bardziej ciekawa.  I faktycznie tak było. Trasa na początku prowadziła w stronę wschodzącego słońca, wzdłuż Zegrza. W Wierzbicy delikatnie odbiliśmy w lewo i przejeżdżaliśmy drogą przy domostwach. Aby dojechać do Pułtuska musieliśmy kilka kilometrów przejechać drogą krajową nr. 61 co było wątpliwą przyjemnością jednak ciężko było znaleźć inna alternatywę. Położone w dolinie Narwi, na skraju Puszczy Białej miasto Pułtusk okazało się doskonałym miejscem na dłuższy postój i uzupełnienie kalorii.  Wjechaliśmy do centrum jednego z najstarszych miast na Mazowszu, aby zobaczyć gotycką Bazylikę kolegiacka Zwiastowania NMP, zamek biskupi usytuowany na brzegu Narwi z XIV-XVI wieku, a obecnie Dom Polonii oraz Ratusz.

Kilunastokilomtrowa wycieczka w siodełku może być przyjemnością.

Licznik wskazywał już przejechane ponad 60 kilometrów. Przemierzaliśmy mazowieckie drogi, mijaliśmy pola i łąki, domostwa, miasteczka. Jechaliśmy nigdzie się nie spiesząc, nie tworząc presji ile za nami, a ile przed nami. Rozmawialiśmy, komentowaliśmy ciekawe nazwy wsi przez które przejeżdżaliśmy. Droga wiodła nas dalej do Makowa Mazowieckiego – miasta królewskiego Korony Królestwa Polskiego, uroczo położonego nad rzeka Orzyc, znajdującego się na trasie turystycznej z Warszawy  na Pojezierze Mazurskie.  Przy zalewie w Makowie Mazowieckim odbiliśmy na chwile w drogę krajową numer 626, aby w  Ulaskach w dość szeroką, mało uczęszczaną leśną drogę. Droga bajeczna krajobrazowo, asfalt dobrej jakości, a ruch niezbyt intensywny. Delikatnie przyśpieszyliśmy, ponieważ wiatr względnie ucichł i za chwilę świętowaliśmy pierwsze 100 kilometrów otwierając dużą, norweską czekoladę z orzechami.

100 kilometrów za nami! Kierunek – pojezierze Mazurskie!

Aż do Krasnosielca droga prowadziła przez las. Przy drodze spotkaliśmy stado pasących się saren i kilka dzików. Siły nie słabły, a świadomość, że za chwile będziemy nocować w namiocie nad brzegiem jeziora zachęcało jeszcze bardziej do pedałowania. Droga była dość płaska jednak wiatr wiejący prosto w twarz nie dawał o sobie zapomnieć. Do Chorzeli droga prowadziła na przemian przez wsi, łąki, lasy, pastwiska.

Po przejechaniu 140kilometrów, pomimo regularnego dożywiania, poczuliśmy, że zasługujmy na obiad. Odpowiedzią na wzmożony apatyt była tablica z napisem Chorzele, które przybywającym turystom i mieszkańcom oferowało głównie dania fast food i pizzę.

Wybraliśmy jedna z przydrożnych knajpek, która nie zachęcała wyglądam, ale jak się okazało wybór był słuszny. Pizza okazało się bardzo dobra i do tego tak duża, że pomimo dwóch głodomorów nie byliśmy jej w stanie zjeść. Na takim prowiancie nie dałoby się nie dojechać do celu.

Chorzele kojarzyliśmy jedynie z festiwalem „Spotkanie z folklorem”. W sobotnie popołudnie nie miało jednak zbyt dużo do zaoferowania. Miasteczko nie urzekło nas swoim urokiem, ale jako miejsce postoju na pizzę jest warte polecenia.

Pełni energii wyruszyliśmy dalej w drogę. Chmury coraz bardziej się zbierały, aż w końcu spadł deszcz. Po upalnym lecie ciężko było nam narzekać, ale w związku z tym, że nie miałam błotnika nie był to z mojego punktu widzenia najlepszy czas. Deszcz zmoczył ulice i skutecznie moczył moje plecy. Bardzo szybko poczułam błoto na plecach.

„Potrzeba matką wynalazku”

Pomysłowość Grześka nie miała granic w tej sytuacji. Rozwiązanie może nie było zbyt atrakcyjne wizualnie, ale komfort jazdy zwiększył się diametralnie. Wystarczył patyk i siatka po drożdżowce. Przysłowie „Potrzeba matką wynalazku” doskonale wpisało się w sytuację.

Od Wielbarku do Jedwabna pomimo, że droga była asfaltem to niestety niezwykle wyboista. 4-litery odczuwały każdy wstrząs pomimo bezcennych spodenek z pieluszką, ale przyjemna leśna droga wynagradzała trud.

Sklepowe znajomości i rowerowe konwersacje

Do celu było już niedaleko. Sklep w Jedwabnym był dobrym miejscem, aby uzupełnić zapasy. Zostałam sama przy rowerze i bardzo szybko miałam kompana do czekania. Okazało się, że trafiłam na przysklepowego znawcę rowerów. Nie wiem tylko czy ta świadomość wynikała z wiedzy czy wypitego alkoholu pod sklepem.

– Ile taki rower? – Pyta.

– 1.000 PLN. – Odpowiedziałam.

– O nie! Więcej! Znam się na rowerach.

– Nie, to już stary rower.

– Ale dobry!

Kilometry do celu…

Na liczniku tego „dobrego” roweru zbliżała się 200-ka. Drogę uprzyjemniały nam jeziora, które coraz częściej pojawiały się przy naszej trasie. Z Pasymia, droga na kemping prowadziła po piachu i szutrze przez zakątki Ziemi Pasymskiej. Pole Biwakowe położone jest w lesie nad jeziorem Leleskim, z dojazdem drogami gruntowymi od wsi Elganowo. Pomimo tego, świadomość, że już za chwilę dojedziemy do miejsca, które jeszcze dawno było tak odległe – było fantastyczne! Czekał na nas zalesiony biwak, piękne jezioro i obcowanie z naturą siedząc na pomoście a nie w siodełku.

Wydawało mi się, że po takiej wycieczce padnę „jak długa”. Było jednak zupełnie inaczej. Chwilę po tym już pojawił się pomysł, by jutro wrócić na rowerach, a w przyszłym roku celem będzie morze!

Podejmiesz wyzwanie?

Trasa:

Warszawa – Nieporęt – Zegrze – Serock – Pułtusk – Chorzele – Wielbark – Jedwabno – Pasym – Elganowo (216 kilometrów)

Średnia prędkość: 20,5km/h

Czas przejazdu z postojami: niecałe 12 godzin.

Różnica wysokości: 92 m

Całkowite wzniesienie terenu: 1 065 m

Całkowity spadek terenu: 1 030 m

Jakość trasy: dobra, głównie drogi asfaltowe i poza wybranymi odcinkami dość dobrej jakości.


(function(w,d,s,l,i){w[l]=w[l]||[];w[l].push({‚gtm.start’:
new Date().getTime(),event:’gtm.js’});var f=d.getElementsByTagName(s)[0],
j=d.createElement(s),dl=l!=’dataLayer’?’&l=’+l:”;j.async=true;j.src=
‚https://www.googletagmanager.com/gtm.js?id=’+i+dl;f.parentNode.insertBefore(j,f);
})(window,document,’script’,’dataLayer’,’GTM-PRT6CX7′);

Dodaj komentarz